Wegański Meksyk - Restauracje La Senda i Co.Con Amor
W tym roku udało mi się spełnić jedno ze swoich największych marzeń - zanurkowałam w cenotach! Cenoty to rodzaj zalanych wodą jaskiń w środku dżungli, które były wykorzystywane przez Majów jako źródła wody pitnej i miejsca kultu. Tego rodzaju zbiorniki wodne można znaleźć też w innych częściach świata, ale te na Jukatanie są szczególnie piękne. Bardzo się cieszę, że mogłam zobaczyć je na własne oczy. W tej chwili 16 z około trzech tysięcy cenot jest otwartych dla nurków. My nurkowaliśmy w siedmiu.
Na wycieczkę do Meksyku wybrałam się z Divemanią. To mój pierwszy wyjazd z nimi, ale wszystko się poszło gładko. Zrealizowaliśmy plan niemal w 100%, bo nie udało nam się zobaczyć żarłaczy tępogłowych, z którymi mieliśmy nurkować ostatniego dnia. Może to i lepiej, bo osobiście mam coś w rodzaju "rekinofobii" :P Sama myśl o rekinach sprawia, że czuję ciarki na plecach. To chyba wina hollywoodzkich produkcji, w których rekiny były przedstawiane tak, jakby ich jedynym celem było poćwiartowanie człowieka. Przypuszczam, że rekin chętnie zjadłby na obiad coś innego niż gumiasty skafander nurkowy, ale nie chciałabym sprawdzić tego na własnej skórze.
A propos jedzenia - wyjazdy są w zasadzie jedynym momentem, kiedy martwię się, że dieta roślinna może być pewnym problemem. Teoretycznie w każdej knajpie znajdzie się chociaż jeden roślinny posiłek, ale ani wegetarianizm, ani weganizm nie są domyślnym sposobem stołowania się, więc nie jest to takie oczywiste. Trzeba też pamiętać, żeby zgłosić liniom lotniczym wybór specjalnej wersji posiłku minimum 24 godziny przed wylotem. Przed wyjazdem zawsze sprawdzam w internecie, czy w pobliżu mojego miejsca zakwaterowania znajdzie się jakiś smaczny kąsek bez mięsa. Bardzo pomagają mi w tym strony z opiniami o restauracjach, takie jak HappyCow i Tripadvisor (sekcja Ograniczenia dotyczące diety), no i blogi prowadzone przez wegan. W najgorszym wypadku idę na żywioł.
Tym razem trafiłam na szczególnie warte uwagi knajpki z wyśmienitym jedzeniem i fajnym klimatem, dlatego chciałabym podzielić się tutaj swoimi wrażeniami. Wszystkich, którzy planują w najbliższym czasie wyprawę do Meksyku, serdecznie zachęcam do odwiedzenia tych wspaniałych miejsc :)
La Senda, Playa del Carmen
Na ulicy równoległej do głównej turystycznej alei w miejscowości Playa del Carmen można natrafić na klimatyczną knajpkę w stylu zero waste o nazwie La Senda. Słowo "senda" po hiszpańsku oznacza wąską ścieżkę, ale też daleką drogę lub podróż, również wewnętrzną, prowadzącą do oświecenia lub osiągnięcia wymarzonego celu. Taką podróżą może być dla niektórych weganizm.
Restauracja mieści się na zabudowanym dziedzińcu hotelowym tuż przy deptaku, więc światło dzienne wpada tu przez prześwit w dachach, więc nie ma tutaj obaw o zaduch, nawet w wysokich temperaturach. Gości osłania bawełniana płachta rozwieszona od gzymsu do gzymsu. Słońce sprzyja roślinom, których jest tutaj dużo. Na środku rośnie nawet palma sięgająca dachu. Siedzi się tutaj bardzo przyjemnie :) Ale przejdźmy do menu.
W tej klimatycznej knajpce można zjeść obłędne wegańskie quesadillas w tortillach ze spiruiną, wypić zielony sok z selerem albo smoothie z owocami acai. Serwowane tu dania są wypełnione superfoods i innymi dobrociami, które uchodzą za naturalne substancje lecznicze, stąd wielki cytat z Hipokratesa (460-370 p.n.e.) na ścianie restauracji - "Let food be your medicine", czyli "Niech pożywienie będzie lekarstwem".
My stołowaliśmy się tutaj przez kilka dni. Mieliśmy okazję spróbować makaronu z cukinii w stylu bolognese, który naprawdę smakował jak słynne włoskie spaghetti, dzięki starannie dobranym przyprawom i błyskotliwemu połączeniu naturalnych smaków marchwi, pomidora i orzechów. Nie przypuszczałabym że takie składniki w jednej misce dadzą taki efekt, ale naprawdę danie do złudzenia przypominało swój mięsny odpowiednik.
Mniej udana była zupa dnia, która okazała się kremem ze zmiksowanych grzybów. Nie przepadam za grzybami, więc nie przypadło mi to zupełnie do gustu. Za to przepyszny był protein bowl w meksykańskim stylu, pełen fasoli, kukurydzy czerwonej kapusty, kiełków i szpinaku na poduszeczce z komosy ryżowej z obłędnym białym dipem z tajemniczych składników, których nie potrafiłam odgadnąć. Same roślinne źródła białka! Bardzo mi to smakowało i na pewno postaram się odtworzyć to danie w domu.
Desery też były niczego sobie. Chrupiąca granola z owocami, słodziutkie lody ze świeżych truskawek na mleku kokosowym, mięsiste ciasto czekoladowe z uderzającą porcją kakao, muffiny bananowe, rozpływający się w ustach sernik orzechowy na kruchym spodzie, posypany owocami i polany sosem truskawkowym. Aż trudno uwierzyć, że taką konsystencję można uzyskać z orzechów bez nawet kropli mleka! Pyyycha.
W knajpce znajduje się również szafa z bambusowymi szczoteczkami do zębów, hydrolatami i innymi eko produktami dla klientów, które można zakupić w przystępnych cenach. Warto tu zajrzeć, jeżeli na przykład zapomnicie szczoteczki ;) Do tego wieczorami można zrelaksować się przy dźwiękach gitary, bo w restauracji odbywają się koncerty na żywo :) Gdybyście szukali wege jedzenia w Playa del Carmen, nie szukajcie już dalej. To miejsce warto odwiedzić. Ceny są porównywalne do polskich, a bogate menu doceni każdy smakosz.
W Playa del Carmen jedliśmy też przepyszne falafele w knajpce o nazwie Falafel Nessya. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że to najlepsze falafele jakie do tej pory jadłam - a jadłam ich trochę :P Były mięciutkie i soczyste, co w przypadku falafela jest nie lada wyczynem, bo przeważnie w restauracjach kulki z cieciorki są zwyczajnie za suche. Zwykle dlatego, że są mrożone tuż po przygotowaniu i odmrażane przed podaniem albo robione z proszku. Te tutaj były przygotowywane na świeżo. Kuchnia w barze była wystawiona na widok publiczny i dzięki temu na własne oczy widzieliśmy, jak kucharz przygotowuje kulki przed ich usmażeniem. Pyszności ;)
Co.Con Amor, Tulum
W Tulum spędziliśmy tylko jeden dzień, a szkoda bo to miasto ma wiele do zaoferowania, chociażby ze względu na wegańskie knajpki, których jest tutaj sporo. Znacznie więcej niż w Playa del Carmen. Zmęczeni zwiedzaniem budowli Majów, bo zaliczyliśmy Cobę i Tulum za jednym zamachem, zatrzymaliśmy się na przypadkowej ulicy w Tulum i uderzyliśmy na miasto. Traf chciał, że znaleźliśmy się dosłownie kilka kroków obok niesamowitego miejsca o nazwie Co.Con Amor ("con amor" znaczy po hiszpańsku "z miłością" ;)).
Mieliśmy duże szczęście, bo nasi towarzysze mięsożercy na pewno chcieliby iść dalej i szukać czegoś dla siebie, gdyby nie to, że ta przyjaźnie wyglądająca knajpka wyrosła dosłownie przed naszymi oczami i doskwierające burczenie w brzuchu przekonało ich, żeby zostać. Nie żałowali specjalnie, bo na koniec zgodnie stwierdzili, że rzeczywiście wegańskie jedzenie wcale nie musi oznaczać rozgotowanych warzyw, jak im się wcześniej wydawało, tylko pełnowartościowe dania, które można zjeść ze smakiem :) I takie właśnie dania dostaliśmy w Co.Con Amor.
Knajpka została zaprojektowana w stylu boho z miękkimi kanapami, kolorowymi krzesłami, muralami, hamakami, drewnianymi stołami, dachem przypominającym namiot i bambusowymi kranami w toalecie. Gościom wiernie towarzyszą bardzo łagodne i dobrze odżywione psy. Nie są namolne ani nie narzucają się klientom, za to ze stoickim spokojem dają się głaskać leżąc na poduszkach na kanapie. Woda z dystrybutora, z której mogą sobie nalewać goście służy też pieskom, bo pod kranem stoi miska i wszystko, co skapnie z kranika, ląduje w niej ku uciesze pupili. Podejście 100% Animal&Planet Friendly!
Menu jest przebogate, aż trudno mi było się zdecydować, co chcę zjeść. Warzywa z woka, burgery czy inne przysmaki. Zdecydowałam się na burgera orzechowo-buraczanego, który był tak soczysty jak najlepszej jakości stek. Dla osób z nietolerancją glutenu są też bułki bezglutenowe, ale ja jadłam burgera we wspaniałej domowej bułeczce pszennej z ziarenkami. Do każdego dania jest sałatka, moja była zrobiona ze szpinaku, marchwi i kiełków soczewicy. Byłam zachwycona smakiem i sposobem podania :) Do tego wzięłam świeżo wyciskany sok z marakui, melona i pomarańczy.
W knajpce odbywają się też wydarzenia kulturalne, spektakle itp., bo po lewej stronie od wejścia jest spora scena i poduszki poukładane na podłodze dla widzów. Obok knajpki mieści się sklep z artykułami zero waste, suplementami diety i produktami spożywczymi na wagę. Ku mojemu zdumieniu zauważyłam, że można tu kupić witaminy w tabletkach na sztuki. Prawo polskie pewnie tego zabrania. Gdybym mieszkała w Tulum, na pewno byłabym stałym klientem :) Turyści znajdą tu także pamiątki, takie jak magnesy, ręcznie robioną biżuterię, kamienie szlachetne, kadzidła z szałwii, kosmetyki i ciuchy.
Bardzo miło wspominam ten wyjazd i jestem przyjemnie zaskoczona, że miałam gdzie się stołować, chociaż wydawało mi się, że Meksyk jest krajem mięsożerców. Owszem przeważa tu dieta oparta na tłustym burrito, ale na szczęście weganie też znajdą tu dla siebie coś oprócz guacamole :) Wegańskich miejsc jest coraz więcej, więc nie trzeba zarzucać roślinnych potraw na czas wyjazdu. Na szczęście czasy, w których jedynym sposobem, żeby przetrwać wyjazd, było jedzenie wszechobecnych frytek, już minęły. Dalekie podróże sprzyjają testowaniu nowości i szukaniu nietypowych wrażeń. Dlatego mam nadzieję, że coraz więcej osób będzie próbować na wyjazdach kolorowych owoców i warzyw i dzięki temu nie tylko porzuci uprzedzenia, ale może nawet przekona się do wegańskiej diety.
Po więcej informacji i recenzji dotyczących restauracji La Senda i Co.Con Amor (oraz wielu innych) odsyłam na stronę HappyCow :)
Komentarze
Prześlij komentarz