Wegański Kraków - restauracje Vegab, Glonojad, Farma i no bones

black horses

Co weganin może zjeść w Krakowie?

Mój narzeczony jechał do Krakowa na szkolenie, więc zabrałam się z nim. Oczywiście coś jeść trzeba, a ponieważ bardzo staram się stosować dietę wegańską, na wycieczce też nie miało być inaczej. Na mapie Krakowa na szczęście nie brakuje miejsc, w których można zjeść wyśmienite wegańskie posiłki. Działa tu na przykład ta sama Krowarzywa, co w Warszawie. Jednak będąc w nowym miejscu, miałam ochotę spróbować czegoś nowego :) Znalazłam fajne restauracje, które bardzo przypadły mi do gustu i o nich chciałabym dzisiaj opowiedzieć. Może ktoś przy okazji wycieczki do Krakowa też będzie szukał wegańskich restauracji godnych polecenia i przyda mu się ten wpis :)


Vegab (ul. Starowiślna 8)

Po drodze z fantastycznego krakowskiego second handu Flaming przy ulicy Starowiślnej (KLIK) trafiłam postanowiłam złapać coś na ząb i wybór padł na fast food. Restauracja w godzinach popołudniowych była wypełniona po brzegi. Po przestąpieniu progu miałam wrażenie, że stołuje się tutaj cały Kraków! Przyznam, że bardzo mnie to ucieszyło, bo tuż obok był "tradycyjny" kebab, w którym siedziała może jedna osoba. Miałam ochotę wpaść tam i złośliwie zaśmiać im się w twarz, wymachując moim wegańskim kebabem "mwahahaha, a jednak Krakowiacy wolą warzywy od mięsa!", ale się powstrzymałam :P

Osobiście serce mi rośnie na myśl, że jest coraz większe zainteresowanie dietą roślinną i że Polacy też zaczynają dostrzegać, że jedzenie mięsa wcale nie jest fajne, a za jedzeniem warzyw i owoców przemawiają nie tylko względy etyczne, ale też zdrowotne. Wracając jednak do Vegabu (KLIK), można tutaj zjeść przepyszne v-mięso w całości z roślin, które smakuje znacznie lepiej niż mięsny kebab. Tłumy w tej małej knajpce świadczą o tym lepiej niż cokolwiek innego.




Pomysł na otworzenie wegańskiego kebaba zawdzięczamy obywatelowi Włoch, który zakochał się w dziewczynie z Polski, więc postanowił zostać i tutaj rozpocząć karierę w gastronomii. Szybko okazało się, że pomysł był świetny. Restauracja praktycznie co roku dostaje Certyfikat Jakości Tripadvisor. Vegab zaczął swoją karierę w Krakowie, ale już otworzył lokal franczyzowy w Bydgoszczy, więc miejmy nadzieję, że wkrótce podobny znajdziemy też w Warszawie. Właściciele knajpki pielęgnują wartości, które są bliskie mojemu sercu, dlatego bardzo chętnie jadłabym u nich częściej. Poza tym na stronie internetowej Vegabu znajdziemy informację, że v-mięso ma więcej białka i żelaza niż wołowina, więcej wapnia niż mleko i tyle samo witaminy C, co cytryna! Fajnie, nie?

Do wyboru mamy to samo v-mięso w postaci kebabu, hot-doga i bowla, czyli sałatki w miseczce. Ja wybrałam kebaba classic w wersji Bejrut, który był tak pyszny, że aż nie trudno mi to opisać. Jako były mięsożercy śmiało mogę stwierdzić, że smakowało mi to bardziej niż mięsny kebab. Myślę, że nawet zatwardziali mięsożercy zasmakowaliby w czymś takim. Kebab w żadnym wypadku nie był za suchy, czego można by się spodziewać w przypadku czegoś, co piecze się na rożnie. Był bardzo soczysty i wręcz rozpływał się w ustach. Do tego proponowane sosy uzupełniały ten smak idealnie. Poza tym je się tu znacznie przyjemniej niż w typowym kebabie, bo w powietrzu nie czuć tego charakterystycznego smrodu palonego mięsa i tłuszczu.

Opłaca się zamówić kebab w zestawie z frytkami z ziemniaka albo batatów i robioną na miejscu lemoniadą o smaku cytryny, rabarbaru albo róży, bo wtedy wychodzi taniej, chociaż ceny tutaj i tak są bardzo przystępne. W kubeczku z lemoniadą różaną pływają prawdziwe płatki róż, które uwalniają obłędny wprost zapach przy każdym łyku. Serdecznie polecam! W lokal ma też koncesję na alkohol, więc można tutaj śmiało wpaść ze znajomymi na piwo.



Glonojad (plac Jana Matejki 2)

Kolejnym miejscem, do którego się wybrałam, jest zlokalizowana tuż przy krakowskiej Bramie Floriańskiej restauracja o dźwięcznej nazwie Glonojad (KLIK). Wystarczy przejść przez Bramę Floriańską i iść prosto w kierunku Pomnika Grunwaldzkiego i gdy niepozorny Glonojad na szyldzie pojawi się po prawej, to wiedz, że jesteś na miejscu :) Od razu mówię, że nie jest to restauracja czysto wegańska, część dań w karcie zawiera nabiał i jajka, ale moja druga połówka nie zrezygnowała z tych produktów i staram się szanować jej wybory życiowe.

Tym miejscem byłam znacznie mniej zachwycona niż poprzednim. Wnętrze było dość nijakie, a jedzenie choć smaczne, to było podane dość biednie. Pod koniec dnia zostały już tylko resztki surówek do wyboru, a kofta z tofu, którą zamówiłam składała się z trzech miniaturowych kuleczek warzywnych z dość przymuszonym ryżem. Lofty były bardzo smaczne, ale nie mogę powiedzieć, że się najadłam. Po ich zjedzeniu miałam spory niedosyt. No cóż, eksperyment uważam za nieudany, choć muszę przyznać, że połączenie groszku, kaszy kukurydzianej i tofu bardzo mi smakowało i chętnie zjadłabym więcej, ale już nie chciałam zamawiać dokładki. W porównaniu z Vegabem Glonojad wypada raczej blado, a szkoda, bo nazwa jest przeurocza ;) Lubię glonojady i muszę przyznać, że spodziewałam się znaleźć w karcie chociaż jedno danie z glonami.





Farma - Burgerownia Roślinna (ul. Wiślna 6)

Farma (KLIK) to burgerownia zlokalizowana tuż przy placu Mariackim na ul. Wiślnej 6. Wystarczy przejść kilka kroków od Sukiennic i wejść w małą uliczkę odchodzącą od placu, aby tam trafić. Wnętrze jest po brzegi wypełnione żywymi roślinami i wygląda jak dżungla, więc każdy miłośnik roślinek będzie wniebowzięty. Do mnie takie wnętrza bardzo przemawiają! Palmy i pnące się epipremnum złociste sprawiają, że restauracja nabiera niepowtarzalnego charakteru dając gościom poczucie intymności i relaksu.



Jedzenie też jest bardzo bogate w rośliny. W menu znajdziemy fast foody na bazie autorskiej kuchni roślinnej - wegańskie burgery, wrapy, dania obiadowe z kotletem, sałatki, soj-dogi, zapiekanki, zupy i ciasta. Wszystko jest bardzo dobrze doprawione, a porcje są od serca, więc z powodzeniem można się najeść. Ja poszłam tam przed wizytą w Muzeum Czartoryskich, żeby uzupełnić kalorie przed intensywnym zwiedzaniem. W niedziele muzeum jest dostępne za darmo, ale trzeba wcześniej zrobić rezerwację albo kupić bilet z wyprzedzeniem na konkretną godzinę. Ja pobrałam bilet i od razu uderzyłam na miasto w poszukiwaniu jedzenia ;) Z pomocą znowu przyszła mi apka Happy Cow z ocenami wegańskich i wegetariańskich restauracji z całego świata (KLIK). Wystarczy tam wpisać miasto, żeby zobaczyć recenzje restauracji i wskazówki, jak do nich trafić.



Na miejscu zamówiłam trochę za dużo, bo nie dałam rady tego wszystkiego przejeść, mimo że wszystko było bardzo smaczne. Wielki plus dla restauracji za to, że nie używa plastiku - nawet na dozowniku z serwetkami jest informacja "chroń środowisko, weź tylko tyle serwetek, ile potrzebujesz". Najbardziej smakowały mi zupełnie niespotykane nigdzie indziej wegańskie nuggetsy w panierce z białym i czarnym sezamem, których struktura do złudzenia przypominała włóknistą strukturę mięsa drobiowego. Byłam tym bardzo zaskoczona i przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może mnie oszukano i to wcale nie jest restauracja wegańska :O

Nic z tych rzeczy. Ktoś po prostu opracował metodę przyrządzania v-mięsa tak, aby zręcznie "udawało" produkty zwierzęce. Gyros też jest bardzo soczysty i syty, zupełnie jak mięsny gyros. Osobiście nie jestem wielką fanką produktów roślinnych, które podszywają się pod produkty odzwierzęce. Warzywa smakują mi po prostu jako warzywa i nie potrzebuję oszukiwać swoich kubków smakowych :P Ale muszę przyznać, że doświadczenie z niby mięsem od Farmy było całkiem ciekawe. Na pewno poleciłabym to miejsce mięsożercom, którzy chcą zerwać z uzależnieniem od mięsa, ale są do niego tak przyzwyczajeni, że im się to nie udaje. Albo ewentualnie weganom, którzy chcą przekonać znajomego mięsożercę, że rośliny wcale nie są takie straszne ;)





Taka ciekawostka z mojej ostatniej lektury "The Story of Human Language" (KLIK): otóż staroangielskie słowo "meat" oznaczające mięso, kiedyś było używane w odniesieniu do wszystkiego, co można zjeść - również w odniesieniu do warzyw i owoców. Dopiero później ludzie zaczęli stosować je wyłącznie do opisania kawałków zwierząt na talerzu. Jeszcze 250 lat temu w diecie ludzi wcale nie było tak dużo mięsa, jak dzisiaj nam się wydaje ;)


no bones (ul. Bracka 15)

Tutaj trafiłam zupełnie przypadkiem przy okazji spaceru po starym mieście. Musiałam gdzieś poczekać na moją drugą połówkę, która kończyła właśnie szkolenie, i trafiłam na napis "no bones", czyli "bez kości", który od razu przykuł moją uwagę. Szybko zorientowałam się, że chodzi o restaurację wegańską, więc bez wahania ruszyłam za strzałkami wgłąb kamienicy. Restauracja no bones (KLIK), podobnie jak Farma, jest zlokalizowana przy samym placu Mariackim na ulicy Brackiej, którą pewnie każdy kojarzy z piosenki Grzegorza Turnaua pod tym samym tytułem :) (KLIK) To jest miejsce "must see" dla każdego turysty zwiedzającego Kraków. Miło, że właśnie na tej sławnej ulicy powstała wegańska knajpka. Uwielbiam Turnaua i uwielbiam weganizm, więc od razu wiedziałam, że to miejsce dla mnie - czego można chcieć więcej? 


Jednak kiedy wiedziona strzałkami weszłam w kręty i podejrzanie wyglądający korytarz, trochę się zaniepokoiłam. Nie wyglądało to szczególnie zachęcająco. Na szczęście, kiedy dotarłam na miejsce moje wątpliwości się rozwiały. W progu powitał mnie przemiły kelner z tulipanem w dłoni, który od razu złożył mi życzenia z okazji dnia kobiet :) Jakie to miłe, że o tym pomyśleli! Restauracja była wypełniona po brzegi, ludzie gaworzyli zapamiętale w otoczeniu surrealistycznych murali. Pod jednym ze stołów siedział nawet piesek jednego z gości :) Jest to bez wątpienia miejsce z duszą. Jednak ze względu na mały metraż nie polecałabym go osobom z klaustrofobią ;)

Poczytałam ciekawe alternatywne gazetki, zamówiłam pyszny sok wyciskany z pomarańczy i herbatę, którą przyniesiono mi w pięknym żeliwnym czajniczku, a kiedy wreszcie dołączył do mnie Michał, wzięliśmy sobie aromatyczną pizzę z wegańskim serem na prawdziwie "włoskim" cienkim spodzie. Niebo w gębie! Restauracja szczuci się tym, że przy wyrobie ciasta stosuje oryginalną włoską recepturę. Muszę się przyznać, że osobiście nie lubię wegańskiego sera. Kupiłam kiedyś kilka wersji serów firmy Violife w kooperatywie i muszę powiedzieć, że... były obrzydliwe :P Nawet mozzarella smakowała zupełnie nijak i miałam wrażenie, że składa się tylko z oleju kokosowego.

Za to tutaj w no bones serek wegański był pierwsza klasa! Był co prawda trochę mniej kwaskowy niż tradycyjny ser krowi (brak kazeiny i kultur bakterii), ale pizza z nim smakowała równie dobrze jak tradycyjna. Ponieważ trafiłam tutaj przypadkiem, to aż musiałam się upewnić, czy to nie jest ser krowi. Nie - to ser w 100% z roślin. Konsystencja serka była bardzo kremowa i serek ciągnął się nawet przy odrywaniu kawałków pizzy. Chociaż w menu są też smakowite wrapy, pierogi, sałatki i falafele w różnych wersjach, to widać, że ludzie przychodzą tutaj głównie na pizzę, bo tace z tym rarytasem wędrowały praktycznie do każdego stolika. Nie dziwię się!

W Warszawie próbowałam już pizzy wegańskiej w pizzeriach Papa John's i Pizza Nocą, to (chociaż pizza Śródziemnomorska od Papa John's całkiem mi smakuje) nie dorównywały one pizzy z no bones. Ser na nich był znacznie bardziej mdły niż ten tutaj. Polecam tę klimatyczną knajpkę każdemu, kto znajdzie się w Krakowie (nie tylko hipsterom :P). Dodatkowo to miejsce spodoba się osobom, których sercu bliska jest idea ochrony środowiska i niemarnowania jedzenia, bo w menu znajduje się też pizza zero waste w przystępnej cenie, która składa się z czterech sezonowych składników, które nie zostały wykorzystane w ciągu dnia i zostały w restauracji na 1h przed zamknięciem. Super, że nic się nie marnuje :)



Na koniec znalezisko z jedynego w swoim rodzaju lumpeksu Flaming (KLIK), o którym wspominałam wcześniej. Warto się tam wybrać, bo można tam trafić na prawdziwe perełki ;) Flaming w genialny sposób wdraża ideę upcyklingu, umieszczając autorskie nadruki na używanych koszulkach i bluzach, nadając im przez to atrakcyjności. Bardzo popieram!


Komentarze

Popularne posty